niedziela, 1 lutego 2015

W czym hajduk gorszy od husarza?

Osoby, które śledzą nasz profil na Facebooku (do czego zachęcamy) nie raz widzą jak dogryzamy "koniarzom" wszelkiej maści na różne sposoby. A to pośmiejemy się z tego, że bawią się jedzeniem, bo jeżdżą na koniach, które wszak są tylko stopniem w ewolucji do kabanosa, a to zrobimy jakiś mem z husarzem w roli głównej. Najczęściej zresztą dostaje się u nas husarii, a dopiero potem pancernym i Panom Braciom. Wierzymy jednak, że w znakomitej większości nasi polubownicy (bądź też lajkujący) zdają sobie sprawę z faktu, ze po prostu lubimy takie a nie inne poczucie humoru.



Czasem jednak człowiekowi puszczają nerwy. Nieraz zdarza się, że "Prawdziwy Polscy Patryjoci", którzy w znacznej mierze mieszkają zagranicą (szczególnie USA oraz Anglia) pouczają nas, że wyśmiewamy się z historii, z pięknej jazdy i tradycji jaką prezentowała sobą husaria. W takich chwilach człowiekowi się nóż w kieszeni żupana otwiera, magierka na oczy spada, piórko przy tejże więdnie.

Zdajemy sobie sprawę, że husaria to piękna jazda, która działa na wyobraźnię. Można dyskutować o ilości skrzydeł i tym gdzie je sobie wsadzano, lub też mocowano, ale fakt jest jeden - odegrała niebagatelną rolę w historii polskiej wojskowości. Tak samo w mitologizacji naszych zwycięstw oraz taktyki tej formacji i jej uzbrojenia. Ludzie uwielbiają husarię, bo tez łatwo jest kochać coś co piękne, coś co jest na obrazach i w filmach, coś co błyszczy z daleka, wygląda dostojnie, jest bogate. Coś co jest symbolem zwycięstw.

To miłość i fascynacja nad wyraz łatwa, a my w nią uderzamy i bawimy się w odtwarzanie prostej piechoty (chociaż w naszym przypadku magnackiego rodu). No jak tak można, prawda?

A ja się pytam...

W czym hajduk gorszy od husarza?


W czym było gorsze wyrzygiwanie przez niego krwi podczas krwawych bitew, w których brał udział? Czy to, że musiał brodzić w krwi przyjaciół i wrogów czyni go gorszym, bo obok ktoś przedzierał się konno?

Dlaczego gdy mówimy o Kłuszynie podziwiamy dystans jaki przebyła husaria konno, a zapominamy o tej piechocie, która musiała tyrać tę samą odległość wraz z wozami oraz armatkami? To brzmi romantycznie - przybyć na dzielnym wierzchowców i stoczyć bitwę, a zaś wypruć sobie płuca marszem i pomóc podczas potyczki brzmi gorzej, tak? Ludzie cieszą się durnymi statystykami, ile to było husarzy pod Kłuszynem, ale ilu Moskali i jaka to przewaga. To pobawmy się taką logiką i policzmy ilu Moskali przypadało na jednego hajduka, będzie wesele i ranga bitwy jeszcze bardziej wzrośnie.

Można się długo nad tym zastanawiać. Może kiedy zdychasz w boju w żupanie z prostego sukna, dziurawej delii i reperowanych butach to masz mniejsza zasługę niż ktoś, kto zginął na pięknym wierzchowców, w zbroi z kopią w ręce?

Albo fakt, że to przecież piechota chłopska, bądź składająca się z mieszczan lub ludzi luźnych, więc nie ma w tym żadnej chwały ni honoru tylko żołdactwo. Tak jakby bandy "szlachetnych" Lisowczyków wyrzynające ludzi były wyżej w hierarchii. Albo buntujące się chorągwie jazdy, które gnębią własnych współobywateli, miały bardziej "godne" intencje niż ludzie niższego stanu.



Możecie wierzyć, że odtwarzanie hajduka nie jest prostą sprawą. W ogóle rekonstrukcja jednostek piechoty to niewdzięczne zadanie tak u nas, na poziomie hajduków, muszkieterów, pikinierów jak i u epok wcześniejszych. Źródeł mało, bo kto by pisał o szarej piechocie. Zabytki zachować się nie chciały, nie wiemy za wiele, trzeba szukać i eksperymentować.

Ponadto uczy to pokory! Naprawdę trzeba się wykazać dużym dystansem do samego siebie, do tego co się robi, odtwarzać warstwę niższą w świecie gdzie każdy chce robić za tych najpiękniejszych, najsławniejszych, najlepszych i w ogólnie najbardziej "naj" ze wszystkich,

A gdy już nazbierasz się tych materiałów, uszyjesz porządny ciuch, zdobędziesz broń, będziesz w oddziale, który już jakoś wygląda, ma dobosza, dziesiętnika, chorągiew. Gdy staniecie w szeregu, dumni z tego co robicie z tego z jakim trudem udało się to wszystko zyskać, to i tak ktoś z gapiów zawoła na tych obok...

Popatrz, synku, jaka piękna husaria!


I może człowieka krew zalać. Szczególnie, że wielu z tych tzw. husarzy połowy wysiłku nie włożyło, stroje ma lada jakie, uzbrojenie i wygląd przesunięte w datowaniu o sto lat. Kogo to jednak obchodzi, przecież to dumna husaria, która takie sukcesy odnosiła.

Taka jednak nasza dola, robimy to w większości dla siebie, ale też i większa nasza cnota. Zdobywamy ogromną wiedzę, nasz pozom rekonstrukcji jest nie raz dużo większy, a przez to wiemy, że to co pokazujemy jest bliższe oryginałowi. A także przypominamy o tych formacjach wojskowych, o których mało kto pamięta nawet źródła i pamiętniki. Bo w tych bitwach, w których ginęli dumni panowie -cki, -ski, -icze i inni, szlachetną krew swoją i rumaków wylewając, tam też walczyła piechota.

I wcale nie była gorsza o husarii!







sobota, 18 stycznia 2014

W służbie mody


Wiadomo, że jest kilka rzeczy, które wpływają na rekonstrukcję. Można je wymieniać bardzo długo, zwracać uwagę na mniej istotne szczegóły, które kształtują całość środowiska odtwórców. Jednak na pewno jedną z najważniejszych rzeczy jest... moda.

Tak, rekonstruktorzy wszelkiego pochodzenia, płci, maści, to są modnisie. To wręcz prawdziwe blogerki modowe swej epoki, które co chwilę cieszą się swymi nabytkami. I oczywiście chwalą innym! A Ci z zazdrością patrzą na nabytki swoich "psiapsiół" z rekonstrukcji.

Możecie się bronić, że nie, to kpina z mojej strony, ale może miejmy odwagę to przyznać? Moda rządzi rekonstrukcją. I jestem przekonany, że zasada jest taka sama bez względu na epoki. Ba, moda jest wręcz sezonowa! Pewnie, wynika nieraz z nowych nabytków w postaci źródeł, ale czasem jest też irracjonalna.

Ileż to było na początku hajdawerów. Kto nie miał bufiastych spodni, w których pomieściłby siebie i tonę strachu, ten nie mógł być XVII wiecznym rekonstruktorem. Kozak, szlachcic, czeladni, husarz - wszystko zawstydzało Alladyna szerokością szarawarów.

Była moda na szable husarskie! A jakże, nie masz przy szabli palucha, to wstyd i ignoranctwo. To wszak najwspanialsza broń, która zapewnia ochronę, dodaje powagi, nadaje się do cięcia i dzielenia włosa (bynajmniej nie na czworo).

I u nas pojawiają się, jak u blogerek modowych, markowe ciuszki oraz wyroby. Chociażby taki Mikiciak i Węgliński, gdy o broni mowa. Chłopaki mogliby w pośpiechu lewą nogą zrobić jaką szablę, wypolerować, oraz strzelić swój znaczek i by zeszło na pniu (z całym szacunkiem, bo to wspaniali rzemieslnicy). Kto z nas nie przegląda z perwersyjnym zacięciem profili znanych rzemieślników? I myśli jakby wyglądał z taką szablą, której focie od razu by wrzucił na facebooka? Czy wielka to jest różnica w porównaniu do blogerki, która szuka butków? 

A buty to swoją drogą! Sławek Rokita, U Szewca, Boran - mówią Tobie i twym stopom coś te nazwy? No raczej, że jak zasmrodzić stopę w lnianej onucy, to w markowym obuwiu.

Była moda na szlachtę i pospolite ruszenia, była na pancernych i na kozaków. Moda na husarię, w tym bezkonną, trwa i ma się dobrze. Weszła moda na piki oraz włócznie i jak jeden mąż rzuciła się rekonstruktorska młódź po wszelkiej maści drzewka. Moda na oddziały sprawiła, że na polach bitew masz tylko hajduków, że wroga możesz pokonać ilością oraz oczopląsem z powodu barwy.

Co zabawne moda na poważną i solidną rekonstrukcję zawsze jest niszowa. Ale to tak jak w świecie blogerek. Wszystkie mają ciuchy z masówek, a na solidne i oryginalne ubrania pozwala sobie niewiele.

A teraz na podsumowanie podajemy grafikę "Zestawik na sezon 2014" z opisem blogaskowym, enjoy.


Hej, kochani! Dziś wrzucam Wam na mojego bloga mój zestawik, który przygotowałem na nadchodzący sezon 2014. Coś czuję, że będzie mój, ale po kolei.

1. Żupanik by Netka. Sukno 100% i czerwona lniana podszeweczka 100%. Specjalnie rozpiąłem jeden rękaw, bo widzicie - potargany. Pierdółka, ale dodaje autentyczności (tak jak "brakujące" guziczki). Oko zzielenieje tym wymuskanym Panom Braciom gdy zobaczą "niby przypadkowe" roztargania. #PsujeBoLans oraz #BrudnaRekonstrukcja

2. Magiereczka, 100% by Sliviage. O tak, pocący łeb luksus na letnie wypady. Daje owcą w nozdrza i daje po oczach wszelkim "kołpacznikom". Kołpaki do samochodów, magierki na głowy! #KolpakiSaDoAut

3. Fajka gliniana. W sumie nie palę, ale wiecie - szczegóły, szczególiki. A fotograf pewnie mnie uchwyci "na obozowo". #StrzelajFoteMegoSzpeju

4. Paseczek plus klamra góralska by Adam L., obejmij się w pasie luksusem! Nie wiem czy to dobry wzór, ale jak to się mawia #PokazZeTakNieBylo,Markietanko oraz #LansNieznaZrodel

5. Snapsack - linany, by Boguś F. Nie mam co w nim nosić, ale wiecie - liczy się zewnętrze! #MiejWiecej

6. Spodnie by Silviage. O lol, góralskie zapięcie i sukno 100%, będą niezłe jaja w tym sezonie w czasie gorących rekonstuyrkcji #MezczyniWRurkach oraz #OlejGorac i #ImpotencjaToBzdura

7. Onuce lniane, troche wstyd, bo taki second-foot z nich #BrakMarkiToZlo

8. Lniane gacie - wiadomo, luksusik na pośladzie #LenPrzewiewny oraz #KaszaZGrochem

9. Koszula lniana - niby często pomijany szczególik, ale jak ją ubrudzić i postrżepić, to efekt powala! #ZobaczSzew

To nie wszystko, ale zastanawiam się nad butkami oraz uzbrojeniem. Nie wiem co wybrać, chyba coś żeby nie biegać zbyt po polu bitwy aby fotograf miał czas prstyknąc focie. A jakie są Wasze zestawy?

niedziela, 17 listopada 2013

...bo "chłopacy" nie jadą!



Z rekonstrukcją i przynależnością do grupy jest tak, że od czasu do czasy każdy na swoich ponarzeka. Nie ma siły. Żadna większa ekipa nie jest doskonała i musi dojść do jakiegoś problemu. Wynika on najczęściej z tego, że w danej grupie są osoby, które prezentują różny przedział wiekowy. Tym samym mają inne obowiązki oraz trochę inaczej patrzą na nasze hobby.

Najczęściej nieporozumienie wypływa przy temacie kolejnego, czasem nadprogramowego, wyjazdu na rekonstrukcję. Trafia się część twardych wycieczkowiczów, najczęściej studentów, którzy zaraz piszą, że jadą - a jakże! Jak bowiem nie jechać gdy... I tutaj padają argumenty, że na tej imprezie się jeszcze nie było, etc.

Niestety druga część jest nastawiona do pomysłu sceptycznie. Wymawiają się obowiązkami, brakiem czasem, niemożnością wzięcia urlopu, jednym słowem wszystkim tym co spada na bark człeka poczciwego, gdy skończył życie studenckie. Część z młodych nie potrafi tego zrozumieć i rodzą się oczywiście pretensje, a przecież nie do końca słusznie.

Pospolite Ruszenie ma kilka wyjazdów, na których pojawia się zawsze, bo są albo dla nas najważniejsze, albo mamy sentyment do danych imprez, są jak gdyby obowiązkowe. Chodzi tutaj przede wszystkim o Szturm Twierdzy Zamość, Obóz Jana Kazimierza w Borowcu oraz Pola Chwały w Niepołomicach. Każdy z nas stara sobie załatwić wolny czas akurat na te imprezy i dlatego tam jesteśmy reprezentowani nad wyraz licznie.

Nie ma zaś zakazu wyjazdu na inne imprezy, zresztą nawet podpinając się po inną grupę, w innym stroju. Czy jest to złe? Uważam, że ten system się sprawdza. Nasza grupa jest liczna, obfituje w szereg indywidualności, duży przedział wiekowy. Nie da się pogodzić wszystkich wyjazdów, tak aby wszędzie nas było pełno i… Nie przeszkadza nam to!

Pospolite Ruszenie nie powstało jak o stowarzyszenie,  na czele którego stoi dyktator i każe wszystkim jeździć jak najwięcej, bo potrzeba nas widzieć na każdym wyjeździe. Pospolite Ruszenie zrzesza ludzi, którzy chcą zajmować się rekonstrukcją w wolnych chwilach, bo jest to jedno z ich hobby. Nie jednak najważniejsze!

Dlatego nie raz gdy jedzie się z Poruszaka w cztery osoby na jakąś imprezę, jak chociażby do Tykocina, to się bąknie pod nosem dla zasady: „…bo chłopacy nie jadą z nami…” ale przecież  to zrozumiałe i co z tego? Wszak w Zamościu zobaczymy się naprawdę wielką bandą!

Polecam Wam takie podejście do sprawy. Każdy z nas ma różne obowiązki w życiu, cele, inne hobby i zajęcia. Doceniajmy ludzi, że potrafią w roku zdobyć trochę wolne na dwa większe wyjazdy, a nie narzekajmy, że nie rozdrabniają się na inne.

Na koniec kilka słów tłumaczenia, bo dawno nie umieszczaliśmy nowej notki na blogu (a i tak nie jest najlepsza na świecie, za co wybaczenia proszę). Wynika to z faktu natłoku obowiązków, które na mnie spadły - w większości z mej własnej winy - i w pewnym momencie przerosły. Cóż, myślałem, że wszystko to ogarnę, ale myliłem się. Mylić się zaś jest rzeczą oślą, a nie ludzką i dokonałem ewolucji swojej oraz podziału wszelkich spraw związanych z Poruszakiem. Dlatego teraz wpisy będą pojawiały się dużo regularniej, mianowicie co tydzień - w weekend. Sobota lub niedziela to doskonały czas aby poczytać co tez nowego nasze umysły wyprawiły. Nie będą też wielkimi kobyłami, wszystko w sam raz dla przyjemnej lektury! Czego sobie i Wam życzę.


środa, 9 października 2013

Kiełbasiany Rycerz herbu Bułka...

A Tobie ile razy zdarzyło się zostać takim zacnym herbowym?

Nie spytam, czy wiesz jak to jest, bo każdy z rekonstrukcji tego doświadczył.

Jest skwar, pot z człeka leje się niemiłosiernie, pomstujesz na owce, które miast lnu ubzdurały sobie wełnę na swych grzbietach, a obecnie w postaci żupana na Twoich plecach. Odstawiłeś pokaz w miejscowości, której nazwa musi się koniecznie składać z dwóch członów. Koniecznie. Nie ważne jak brzmi pierwszy, bo drugi to najczęściej "Dolne", "Górne", "Szlacheckie" i "Zdrój".

Zostałeś bardziej wymęczony niż piosenka "Hej Sokoły" na przaśnej i zakrapianej biesiadzie. Warto jednak było, bo dałeś z siebie wszystko, publika szalała! Podchodzi do Ciebie dumny organizator, wszak to on znalazł tak utalentowaną ekipę, z która jakoś przez pół dnia nie mógł się zdzwonić Następnie klepie po grzbiecie jak starego kompana i mówi, że zasłużyłeś ze swoja grupą na nagrodę.

Nagrodą jest kiełbasa z bułką, suto okraszona musztarda lub keczupem. Jeżeli przewinęli się strażacy, to masz gwarantowaną grochówkę. Gorące, tłuste i pyszne, tak jak lubisz w takim stanie, prawda?

A, byłbym zapomniał… Zapłata? Przecież to jest zapłata, o co Ci chodzi, Panie Rycerzu?

Gratuluję stary, gminna Pani Jeziora mianowała Cię Rycerzem Kiełbasy herbu Bułka, wręczając Excalibur wśród wytworów polskich masarni. Jak byłeś na Śląsku to dostaniesz kiełbasę krakowską, jak w Krakowie to śląską, jak w Toruniu to bydgoską, etc. Żebyś się poczuł jak „za granico”. Województwa.

Dlaczego jesteś kiełbasiano-bułczanym rycerzem?


Smutna historia, którą przeczytałeś i możliwe, że przeżyłeś nie bierze się znikąd. Jest kilka powodów, które sprawiają, że zamieniasz się w przedstawiciela starożytnej kasty Kiełbasy, Bułki, Bigosu, Grochówki i innych.

Rekonstruktor w poszukiwaniu największego ze skarbów...
Ogólnie możliwości są dwie. Może być, że organizator kpi z Ciebie i twej grupy, nie szanuje ludzkiej pracy i chce wszystko zrobić tanim kosztem w myśl zasady polskiego kapitalizmu, że "zarabia się NA ludziach, a nie DZIĘKI nim" albo... Ty i twoja grupa pokazujecie coś, za co nie warto dać więcej niźli poklepanie po karku i jedzenie.

Wstrzymaj wodze oburzenia, dzielny rycerski szlachecki woju, bowiem jak chwilę pomyślisz, to wyjdzie na to, że nie raz sami sobie jesteśmy winni. Mnie tez bolało zanim spojrzałem krytycznie na siebie.

Przejdziemy jednak do tego o co mi dokładniej chodzi.

Święto gminy? Hm, ostatnio oglądałem "Krzyżaków" i...


Pan Józio należy do Rady Gminy i dowiedział się, że trzeba zorganizować gminny festyn, aby zmęczony lud się cieszył, a słup poparcia rosły dojrzale oraz obficie. Klasyka: tańce, hulanki, swawole, ale wypada się wykazać inwencją twórczą i zrobić coś więcej. Tylko co?

Z pomocą przychodzi twórcze myślenie oraz kojarzenie faktów, coś czym prawdziwy Radny słynie w okolicy! I tak zrządzeniem losu TVP zaserwowało powtórkę "Krzyżaków" czy innego "Ogniem i mieczem", które zdarzyło się obejrzeć Panu Józiowi przy niedzielnym obiedzie. I doznał olśnienia!

Sprosimy Panów Rycerzy.

Akurat dwa lata temu stworzono "herb" dla gminy - cześć i chwała dla Pani Plastyczki ze Świetlicy - więc będzie pasowało jak ulał. Uświetni Festyn i podkreśli przywiązanie do historii, która na dobre zaczyna się w XIX wieku, ale to już kawał czasu.

Panowie Rycerze przybędą, zrobią cokolwiek, a ludziom się spodoba. Pobiją się, poopowiadają, potańczą, a my co? Damy coś do jedzenia za fatygę, przecież to dla gminy, to charytatywnie, od Was dla Nas i w ogóle misja dziejowa Ruchu Rycerskiego.

"Wiesław, czyli mroki średniowiecza" pokazuje jak na festynach
organizatorzy robią doskonały multiperiod.

Szczęściem przewidziany jest grill podczas Festynu, to się im zarzuci po kiełbasce i bułce, dogadamy się jakoś z cateringiem. A jak nie... O, następuje natężenie geniusz, szwagier jest w Ochotniczej Straży Pożarnej! I tak strażacy muszą być, więc poprosimy o grochówkę lub bigos. A Panowie Rycerze stojąc w kolejce po swoją porcję zintegrują się z ludnością, tym samym jeszcze więcej uciechy dając.

Z pomocy Koła Gospodyń Wiejskich nie skorzystamy, żona Pana Radnego ma na pieńku z jedną z "prezesek".

Ironia? Prześmiewcze? Przesadzam? Oczywiście, ale jednak coś na rzeczy jest. Nie ma co kryć, że na wszelkiej maści wydarzeniach "gminnych" rekonstruktorzy są tylko jakimś tam fragmentem z serwowanych atrakcji. Dla wielu ludzi radocha z obcowania z nimi jest porównywalna do występu "folkowego" zespołu, piwa pod parasolkami, waty cukrowej i strzelania z wiatrówki. Nie ma się co dziwić, nie każdego musi kręcić rekonstrukcja dawnych wieków. Pomijam tutaj imprezy w stylu "spotkania z historią".

Komiks "Przygody Hanki Markietanki"
idealnie obrazuje znaną sytuację.
Niestety najgorsze jest to, że wykonanie takiej "fatygi" wielu z nas kosztuje. Już pomijam fakt wydania dużej sumy pieniędzy na nasze sprzęty wszelkiej maści, bo to hobby, a obszywamy się dla siebie, nie dla festynów. Jednak sam dojazd na miejsce to już wydatek, transport tego wszystkiego, zużycie sprzętu w przypadku pokazu, a także... czas! Przecież mamy inne zajęcia i w danym momencie możemy robić tysiąc ciekawszych spraw.

Niestety, jak trafi się ktoś nieuczciwy, to o braku zapłaty powie nam na miejscu i rzuci co najwyżej zwrot za dojazd i jedzenie. Jeżeli trafi się nieuczciwy oraz cwany, to zauważy, ze przecież "umowy nie było" i o pieniądzach tym bardziej nic nie wspominał. A jak zetkniemy się z patologią, czyli organizatorem nieuczciwym i bezczelnym, to dowiemy się, ze "to przecież dla dzieci" lub "charytatywnie". Przy czym oczywiście nie ma nic przeciwko działaniom charytatywnym, bo nie raz braliśmy w takich udział i brać będziemy.

Takich ludzi można tylko omijać szerokim łukiem, a przy każdej "prośbie" od razu ustalać kwotę zwrotu, oczekiwania, etc. Po prostu: biznes.

Czasem ktoś inny tutaj przegina...

Co gmina będzie z tego miała? No... popatrzy sobie na nas!


Nie raz zdarza się, że to wina rekonstruktorów, którzy uważają, że za sam fakt patrzenia na nich należy im się nie wiadomo jakie wynagrodzenie. A ich święte oburzenie jest większe niźli ego oraz niechęć do stworzenia czegoś więcej.

Żeby było jasne, należy nam się wszystkim szacunek za to co robimy, ten czas, który poświęcamy rekonstrukcji. Wiedza, która jest okupiona długimi poszukiwaniami, a nieraz wydatkami, gdy okazuje się, że trzeba coś zrobić odnowa, bo nie tak, bo inaczej, bo nie wiedziałem, itp.

Warto się zastanowić czy uczestniczymy w danej imprezie
dla zebranych ludzi, czy też raczej dla samego siebie.
Ale kiedy rekonstruktorzy siadają sobie w gronie, wytężają umysły na zasadzie: "Jakby tu sobie skubnąć kaskę z gminy, a najlepiej nic nie robiąc..." to cóż - wypada się wstydzić, prawda?

Lub zbierają się i stwierdzają, że "zrobimy potyczkę, powalczymy sobie, ludzie popatrzą, a potem pójdziemy do obozu i popijemy" w zamian za co gmina ma nam dać jeść, miejsce, słomę i w ogóle kochać, szanować, podziwiać. Wszak ludzie nas widzą!

Wybacz stary, ale popatrzeć na potyczkę mogą na każdym festiwalu gdzie zaczną latać sztachety, a do tego będzie więcej akcji oraz bardziej interaktywnie. I nikt publiki nie wyśmieje, gdy ktoś z niej spyta o rzecz dla rekonstruktora oczywistą. Pewnie, złości nas, że ludzie tak mało wiedzą o dawnych wiekach, ale z drugiej strony... Czy muszą koniecznie? To jednak temat na osobna notkę.

Zatem opisywane myślenie rekonstruktorów jest egoistyczne i niewiele, jak dla mnie, różni się od nieuczciwego organizatora. Na szczęście jest ono coraz rzadsze. Zresztą sami rekonstruktorzy to grupy ludzi, którzy z radością przekazują wiedzę i innym. Wszak to część naszego hobby, prawda?

Nie kosztuje przecież wiele zrobienie ciekawego pokazu, interaktywnego obozu gdzie ludzie mogą spojrzeć na wszelkie sprzęty. Fajnego, naprawdę dobrze poprowadzonego wykładu, który wraz z rekwizytami pogłębi wiedzę innych, a kto wie - zainteresuje temat jeszcze mocniej? A może gra terenowa, LARP, nauka szermierki, strzelectwa, Lekcje Żywej Historii w szkoła? Dla obu stron może to być świetną zabawą, ludzie tez docenią fakt, że się staramy i nie robimy wszystkiego po łebkach.

Stara zasada, że za uczciwą pracę należy się takież wynagrodzenie. Zatem pilnujmy organizatorów, pilnujmy siebie i szanujmy nawzajem z publiką tak aby rola Rycerza Kiełbasy herbu Bułka trafiała się nam jak najrzadziej! 




piątek, 4 października 2013

Inka szyje... spódnicę

Dzisiaj przygotowałam przepis na uszycie prostej spódnicy, wzorowanej na XVII-wiecznych strojach mieszczańskich. W takim stroju zazwyczaj noszono dwie lniane spódnice, szyte z prostokątów, marszczone u góry. Kolory - zależnie od wieku - były żywsze gdy panna była młoda, a bardziej stonowane, kiedy wychodziła za mąż. 

Ideał XVII-wiecznego piękna był nieco odmienny od dzisiejszego. Pięknem były szerokie biodra, bardzo dobrze uwydatnione przez mocno marszczone spódnice. Natomiast góra była ściśnięta przez dopasowany kształcik (który też spłaszczał piersi... baaaardzo ). 

W "Historii Ubiorów" Marii Gutkowskiej-Rychlewskiej znajdziemy dwie ryciny ukazujące ówczesny strój mieszczański:



Warto pamiętać, że moda przychodziła do Rzeczpospolitej z Zachodu (często jednak z 20-letnim opóźnieniem). Biorąc pod uwagę, że wtedy trendy nie zmieniały się tak często, możemy spokojnie korzystać z malarstwa naszych zachodnich sąsiadów.

"Groentemarkt" Nicolaes Maes, 1634
"The Idle Servant" Nicolaes Maes, 1655
"Courtyard of a House in Delft" Pieter de Hooch, 1658
Pieter de Hooch, 1658-60
"Mleczarka" Nicolaes Maes, ok. 1660

"Anna Maria Hufnagel in the Kitchen" Anonim, 1663

"Country kermis" David Teniers the Younger, 1665
Jak widać na załączonych obrazach, wszystkie suknie były jednolitego koloru, bardzo proste, u góry marszczone. Co do kolorystyki, to często przewijają się kolory niebieskie i pomarańcz, jednak wszelkie brązy i granaty odpowiednio się na spódnicę nadadzą.

JAK USZYĆ - KROK PO KROKU

Aby uszyć spódnicę, należy przygotować sobie około 2-3 metrów lnianego płótna o długości od pasa do ziemi. To wszystko zależy jak dużo chcemy zrobić zakładek w spódnicy. Drugim kawałkiem jakiego potrzebujemy jest pas, o długości obwodu naszej talii ( + jakieś 2-4 cm w zapasie) i szerokości jaka nam się podoba pomnożonej przez dwa. Mój pas ma szerokość około 10 cm, więc przygotowany wcześniej miał 20 cm szerokości.


Na materiale na spódnicę należy zrobić zakładki i chwycić to wszystko fastrygą. Zakładki wykonywałam raz w jedną, raz w drugą stronę, aby później dobrze się układały. Każda z nich jest szerokości około 6 cm, można oczywiście zrobić większe lub mniejsze w zależności ile mamy materiału przeznaczonego na spódnicę. Na początku jak i na końcu należy zostawić 1-centymetrowy wolny pas, który będzie służył do późniejszego zszywania i obrabiania materiału. Po sfastrygowaniu należy całość przymierzyć i nanieść poprawki w razie potrzeby.


Do tak przygotowanej spódnicy należy przyszyć pas. Szyjemy pokazanym we wcześniejszym poście ściegiem za igłą aż do samego końca. Jest to bardzo proste i raczej mało bolesne szycie, więc sobie poradzicie :)


Gdy już skończymy przyszywać pas, należy zszyć dwie części spódnicy ze sobą. Wykonujemy to od samego dołu ściegiem za igłą, pozostawiając u góry rozcięcie, tak aby nasza pupa mogła swobodnie przejść. Potem pozostawione rozcięcie i brzeg pasa obrabiamy wywijając materiał i zszywając na okrętkę albo ściegiem prostym. Warto także zszyty materiał obrobić ściegiem na okrętkę, aby nam się nitki nie wysnuwały podczas prania.


Pozostawiony pas zaginamy w połowie, końcówkę podwijamy i przyszywamy od środka. Polecam ścieg na okrętkę, który będzie mało widoczny od zewnętrznej strony. 


Teraz pozostało nam tylko doczepienie sznureczków (albo tasiemek) do pasa. Ja swoje wykonałam z cienkiego lnu o szerokości około 4 cm i długości około 30 cm (takiej jakiej chcemy, aby było wiązanie). Zszywamy prostym ściegiem przez całą długość i jeden koniec, a następnie wywijamy na ołówku.


Powstałe sznureczki doszywamy do końców pasa, bardzo mocno, aby się dobrze trzymały.


Pozostało nam jeszcze wykończenie dołu - może to być zwyczajne podwinięcie i chwycenie materiału na okrętkę, albo ściegiem prostym. Aby dodatkowo ozdobić spódnicę, można doszyć jedną albo dwie tasiemki na całej jej długości na dole. 

A moja spódnica prezentuje się tak (na razie).


Ultras, koszer, mrok, a może... hobbysta?

Od lewej: koszer, hobbysta, ultras. Wielka trójca rekonstrukcji.

Nie da się ukryć, że każda osoba, która zaczyna zagłębiać się w świat rekonstrukcji dosyć prędko natrafi na swoistą nowomowę, która panuje w tym światku. A także wszelkiej maści podziały, wzajemne złośliwości, animozje i inne wynikające z różnego sposobu patrzenia na to czym jest rekonstrukcja. Ludziom w jednej grupie często trudno dojść do porozumienia w tej kwestii, a co dopiero całej rzeszy takich osób! Nie ma łatwo, oj nie.

Niestety bowiem jedno spojrzenie na rekonstrukcji różni się od drugiego nad wyraz drastycznie. Postaramy się Wam to przedstawić poniżej, na przykładzie zmyślonego rozwoju przypadkowej postaci.

Lubię historię...


Jan Kowalski od dziecka interesował się historią, która fascynowała go najbardziej ze wszystkich przedmiotów. Zastanawiał się jakby to były żyć w danych wiekach, ubierać się jak w XVII wieku, walczyć. Po prostu przenieść się w czasie. Oczywiście obowiązkowo ma zaliczony cały potrzebny mu kanon, czyli Trylogię Sienkiewicza wraz z ekranizacją, wszelkiej maści Czarne Chmury i inne. Ponadto zdarzyło mu się grać w Dzikie Pola, także już nawet wie, ze umie mówić "po staropolsku". Przez "Pamiętniki" Jana Chryzostoma Paska nie przebrnął, bo tutaj za dużo łaciny i innych dziwactw. Przeczytał jednak książki Jacka Komudy, więc ma już ogląd na historie Polski z dwóch stron! Liczy się szabla, wolność, fantazja!

...jestem "patryjotą"...


Właśnie, w Kowalskim rozwinął się potężny "patryjotyzm", który buzuje w nim i szuka ujścia. Janek już wie, że husaria była najlepsza, najszybsza, najstraszliwsza, najpiękniejsza i w ogóle bardziej "Naj" niż niejedno czasopismo. Wie, że szabla, to tylko husarska w czarnej pochwie, a paluch u szabli jest dlatego, że husarz wolał mieć połamane palce aniżeli wypuścić broń z ręki. Zdaje sobie sprawę z tego, że trzeba mieć na sobie tony żelastwa. I wie też, że tylko szlachta, Waszmościowie, Panowie Bracia, towarzysze może spełnić jego pragnienia, a całe zachodnie oddziały to "pludracy" zaś piechota to "chamstwo".

Kowalski zatem ogarnął temat i zadecydował kim będzie: Towarzyszem Husarskim lub Pancernym. I to są jedyne chwile w których akceptuje zwrot "towarzysz" bez dodawani epitetów o sierpach i młotach bijących w hołotę (bo przy okazji poszukiwań Janek nabył wiedzę też o XX wiecznej historii).

...zostaję mrokiem...


Niestety prędko okazuje się, że koszta potrzebne do zostania Panem Husarzem są nad wyraz duże i tłuką po kieszeni oraz po schowanym wężu. Mimo to Janek Kowalski dalej twardo brnie w rekonstrukcję i wie jak minimalizować koszty. Okazuje się, że ciocia była kiedyś krawcową, ma maszynę, rozeznaje się w temacie doskonale. Przy okazji udziela mu informacji, że ma dojścia do ładnego "materiału we wzorki" oraz "że tak się przecież nie szyje". Janka rozpiera duma, bo już ma etapie cioci poprawia błędy w wykrojach.

Zakup szabli też nie stanowi problemu, bo w pewnym serwisie o włoskiej nazwie jest tego od groma i to takich z napisami o Ojczyźnie i Zwycięstwie. Janek jest szczęśliwy, zamawia i czeka na dostawę, szabla przychodzi bardzo ciężka, ale przecież taka ma być. Będzie dużo walczył, to mu się ręka wyrobi. 

Jankowi cały czas dopomaga szczęście, bo zakupił oficerki Ludowego Wojska Polskiego. Po prawdzie wzdraga się na myśl, że nosi buty, które pochodzą z czasów okupowania Polski przez hołotę, która miała kolor jego żupana bez wzorków, ale wie, że butki będą od teraz służyły dobrej sprawie.

Na zbroje, szyszak, skrzydła oraz konia go nie stać, ale się nie zraża, bo będzie husarzem po cywilnemu.

Wpisując w znanej wyszukiwarce słowa "Husarz", "strój", "szabla", "hajdawery" trafia na FREHA. Jest szczęśliwy, że znalazł forum równych mu pasjonatów, ale tez załamany, że jest tak obszerne i tyle trzeba w nim szukać. By jednak być odpowiedzialnym zakłada nowy wątek: "Jaki strój dla husarza". Jest dumny, bo wypełnił swoje zadanie i wykazał się niespotykaną dociekliwością.

...oblewam zimną wodą...


Kowalski doznaje szoku gdy na forum otrzymuje posty, które mniej lub bardziej delikatnie sugerują mu, że już było z dziesięć takich samych tematów i że opcja "Szukaj" nie gryzie. Zostaje wyśmiany przez nieznanych mu ludzi, którzy maja większe doświadczenie od niego, a którzy narzekają na to jak wiele razy trzeba to samo tłumaczyć. Jest mu przykro, bo chciał dobrze... W tłumie sześciu postów natrafia na dwa, które także pochodzą od doświadczonych rekonstruktorów jednak pisane na spokojnie i tłumaczące o co chodzi.

Janek bierze się w garść! Zaczyna się edukować, pytać, czytać. Trafia na fora różnych grup, z których dowiaduje się jeszcze więcej. Kipi w nim od entuzjazmu, składa krytykę za błędy i wypaczenia z którymi miał do czynienia do tej pory. Postanawia odwrócić wszystko o 180 stopni, teraz to będzie życie.

...idę w koszer…


Jan Kowalski poszedł zatem w drugą stronę! Chce rekonstruować piechura polsko-węgierskiego i ma ochotę zrobić to naprawdę wiernie. Tutaj pojawia się słowo: „koszer”, czyli koszerność stroju wynikająca z tego, że wszystkie elementy, które będzie posiadał są uzasadnione historycznie. Jeżeli taka postać chodzi w niskich butach, to dlatego, że w źródłach (ikonografia wszelkiej maści, pamiętniki, badania archeologiczne) wyraźnie widać, ze ta formacja takich używała. Nie nosi natomiast miecza, bo źródła nic o tym nie wspominają, więc dany sprzęt były „nie koszer”, a przez psuł całą „koszerność” stroju.

Niestety Kowalski łapie najgorszego bakcyla w świecie hobbystów: bufonadę oraz moje jest lepsze i jest wrogiem twojego. A przecież koszerność kręci Janka niemiłosiernie. Z lubością wytyka innym ich błędy, z pogardą zaczyna patrzeć na tych, którzy nie idą jego tokiem rozumowania.

Grupa do której należy go denerwuje, bo nie chce być tak bardzo koszer jak on! Kowalskiego trafia niekoszerna cholera gdy nie wyrażają chęci na nowe obszywanie się, zmiany, większą ilość wyjazdów w roku. Janek nie przyjmuje do wiadomości, że dla połowy grupy, to jest hobby jak każde inne (lubią tez planszówki, piwo i książki), a tak to mają prace i rodzinę, którym poświęcają dużo czasu. I ogólnie mają dystans oraz luz.

Janek jest studentem i wie co to brak czasu, a musi dawać sobie rade, więc niech go nie pouczają.

Kowalski postanawia pójść własną drogą, czuje, że będzie spełniony.

Ale, ale! To nie jest takie proste! Bo nadal ktoś patrzy na niego z pobłażliwym uśmieszkiem...


...staję się ultrasem...


No tak! Przecież to oczywiste. Janek żałuje, że tak późno na to wpadł, jak późno odkrył tę drogę. Ultras. To moc. To siła. To potęga. Kowalski zamawia ręcznie tkaną wełnę, na rekonstrukcji krosien z XVII wieku, skórę wyprawioną ze zwierzęta zabitego jeszcze przed ustawą o uboju rytualnym. Wszystko szyte ręcznie, z prawdziwym potem na czole, bólem w dłoniach, zgrzytem zębów oraz grubym słowem cisnącym się na usta. Wszystko jest prawie takie jak czterysta lat temu! Może owca genetycznie niespójna, a Janek ma opory przed wstrzyknięciem sobie dżumy aby sprawdzić czy przeżyłby zarazę (historycznie tereny z których pochodzi jego postać były nawiedzone przez "morowe powietrze").

I wszystko byłoby idealnie, bo miałby wspaniały strój, którym może się pochwalić. Dumę z niesamowitego efektu, który daje ciężka praca włożona w zdobywanie wiedzy. Szacunek i podziw ludzi, z którymi rozmawia oraz tłumaczy co i jak. Prawdziwy rekonstruktor na poziomie, skarbnica wiedzy, z która warto pogadać. Swój człowiek.

Ach, gdyby nie ten załapany bakcyl bufonady.

Gdy Janek wchodzi na FREHA, to dostaje spazmów widząc ludzi, którzy błądzą jak dzieci we mgle! Jak widzi "mroka" to odwraca głowę w drugą stronę. Nabawił się tiku nerwowego od ciągłego utyskiwania na słaby poziom rodzimej rekonstrukcji. A przecież chodzi o dobrą zabawę, tylko wystarczyłoby być...

Właśnie? Kim? Ultrasem, koszer, fanatykiem, mrokiem?

A może... Hobbystą?

piątek, 27 września 2013

Inka szyje... nogawiczki

Nogawiczki (ang. stockings) to element bielizny zarówno damskiej jak i męskiej (wersja zachodnia). Są to skarpety sięgające za kolano, szyte z cienkiej wełny lub lnu, podtrzymywane sznureczkiem albo skórzanym paskiem z klamrą. Używane były od czasów średniowiecza, a także w późniejszych okresach. Wzory, które pokażę poniżej mogą być spokojnie użyte także do XVII-wiecznego stroju.

Istnieje parę wzorów nogawiczek. Najczęściej spotykane są szyte z dwóch części materiału ze szwem przechodzącym pod stopą. Ja swoje dwie pary wykonałam z poniższego wzoru ze strony Marca Carlsona. Nie jest on może najprostszym rozwiązaniem, ale jak się odpowiednio uszyje, to nie uwierają żadnymi szwami. Aby zobaczyć inne wzory zapraszam do na tę stronę.
źródło

A poniżej inaczej rozrysowany ten sam schemat:


Żeby nie pozostać gołosłowną przygotowałam także kilka innych źródeł oraz ikonografii, które zamieszczam poniżej.

Anglia, 1660-1670, Victoria & Albert Museum, źródło

Europa, 1650-1750, Museum of Fine Art, Boston, źródło

nogawiczki Johana III, XVI wiek, źródło

XVI wiek, Museum of London, źródło

Po więcej zdjęć XVI i XVII-wiecznych nogawic zapraszam do galerii - tutaj.

Jan Miense Molenaer, Niemcy, 1636 r.

Peter Bruegel the Elder, "The Peasant Dance", Niderlandy, ok 1568 r. 

JAK USZYĆ - KROK PO KROKU

Wybieramy materiał, z którego chcemy uszyć nogawiczki. Ja wybrałam dosyć gruby len, ale po przeczytaniu wielu porad w internecie doszłam do wniosku, że warto szyć z wełny, ponieważ mniej się przeciera i lepiej układa. Wydaje mi się, że spokojnie wystarczy kawałek o wielkości 1x2 m, ale to pewnie zależy od wielkości nogi.

Materiał przykładamy po skosie i rysujemy wzór z 1-2 centymetrowym zapasem. Warto zostawić nieco więcej miejsca w kostce, żeby stopa mogła swobodnie przejść.


Po wykrojeniu powinien nam wyjść wzór, taki jak na zdjęciu poniżej. Ważne, aby był symetryczny (oś symetrii powinna przechodzić z przodu), żeby można było go dobrze zszyć. (Maja rzuciła na to swoim psim okiem i powiedziała, że jest w porządku). 


Polecam zrobić pierwszą próbną wersję i zafastrygować, a potem przymierzyć czy wszystko pasuje. Dla niewtajemniczonych - fastryga, to bardzo szybki prosty ścieg przedstawiony poniżej. W razie jakichkolwiek luzów należy trochę zmniejszyć wykrój.

fastryga, źródło

Kolejnym elementem nogawiczki jest podeszwa. Aby ją wykroić odrysowujemy naszą stopę z 1 centymetrowym zapasem.


Tak trochę krzywo, ale spełnia swoją funkcję. Nie ma znaczenia czy lewa czy prawa, bo tak naprawdę wystarczy jedną obrócić na drugą stronę i już mamy!


Ostatnim już elementem do wykrojenia jest część, która będzie nam przykrywała stopę i wygląda to mniej więcej jak taki trójkąt zaokrąglony od góry.


Teraz przychodzi czas na zszycie tego wszystkiego. Polecam zacząć od góry, następnie przy pięcie doszyć lewą i prawą część podeszwy, a później wykonać szew idący nad stopą. Na koniec szyjemy cały przód stopy i pierwsze szycie mamy już za sobą. Polecam ścieg za igłą, który jest bardziej wytrzymały od fastrygi.

ścieg za igłą, źródło

Kiedy już obszyjemy całość jeden raz, obcinamy nadmiar materiału za ściegiem i odwracamy nogawiczkę na drugą stronę. Aby całość była bardziej wytrzymała, chowamy poprzedni ścieg i obszywamy jeszcze raz tym samym sposobem - mniej więcej 5 mm od brzegu.


Być może czas szycia trochę się wydłuży, ale jest to gwarancją, że nogawiczka tak szybko się nie rozpruje. Na samym końcu odwracamy całość na prawą stronę i wykańczamy górę. Polecam zawinięcie materiału dwa razy i chwycenie go nitką.


Nogawiczki już w pełni gotowe. Aby przytrzymać je na swoim miejscu pod kolanem obwiązujemy je sznureczkiem, krajką, albo skórzanym paskiem z klamrą. A żeby tak łatwo tego nie zgubić, można taki sznureczek przyszyć.


Voilà! - nogawiczki gotowe.